WYWIADY

Konflikty rozwiązujemy bez mieczy

Polski mistrz karate Tomasz Piotrkowicz: Konflikty rozwiazujemy bez mieczy

W Stanach Zjednoczonych przebywał Tomasz Piotr-kowicz, jeden z prekursorów karate w Polsce, właściciel warszawskiej Szkoły Samurajów. W naszej redakcji gościł razem z żoną Teresą.
„Super Express”: Wydaje się, że sztuki walki są w Polsce bardzo popularne.
Tomasz Piotrkowicz: – Tak, pewnie niewiele osób wie, że wschodnie sztuki walki to drugi najpopularniejszy rodzaj sportu w naszym kraju. Ustępują jedynie piłce nożnej. Naturalnie mam na myśli wszystkie możliwe rodzaje sztuk, nie zaś jedną konkretną.
A co pociąga młodych ludzi w tym sporcie?
– Chyba to ciekawe połączenie egzotyki bo przecież sztuki walki kojarzą się nam z Japonią czy Chinami – z praktyczną umiejętnością samoobrony, jeśli zajdzie taka potrzeba. Mnie bardzo podoba się wysoki kunszt tej sztuki i całe podłoże kulturowe, czy historyczne.
Czy karate jest trudne?
– To bardzo ciekawe pytanie, bo trudno na nie jednoznacznie odpowiedzieć. Z karate jest trochę jak z tańcem. Potrzebna jest umiejętność całkowitej kontroli nad swoim ciałem. I pewnie tak jak w tańcu: po skończeniu podstawowego kursu nie zostajemy mistrzami, dlatego trening potrzebny jest przez cały czas. Warto pamiętać, że nawet osoba, która tylko zna podstawy karate i tak jest w lepszej sytuacji niż ktoś, kto nie wie nic. To bardzo prosta i skuteczna samoobrona. Nawet 15-latka, która potrafi obronić się nogą, ma większe szanse, niż atakujący ją ręką dwumetrowy mężczyzna. Jeśli dziewczyna dobrze trafi w splot nerwowy, napastnik nie ma szans.
Zdarzało sie już panu zastosować swoje umiejętności?
– No, mieczem jeszcze nikogo nie przeciąłem (śmiech), ale w kilku przypadkach trzeba było umiejętnie wybrnąć z sytuacji. Sytuacji takich trzeba jednak unikać, tak samo jak pokusy rozwiążąnia swoich problemów siłowo. Zawsze warto pamiętać o swojej reputacji mistrza. Jeśli kogoś pokonam, to powiedzą, że to nic dziwnego, bo przecież jestem mistrzem karate, jeśli nie, to mnie wyśmieją. Poza tym jest zupełnie inna odpowiedzialność w sądzie, gdyby doszło do procesu.
Czy rodzina jest również zaangażowana w sporty walki?
– Moi synowie nie mieli wyjścia. Powiedziałem im, że jak będą mieli 18 lat, to będą decydowali. A oni jakoś przy tym zostali. Dziś jeden z nich studiuje na SGH a drugi, co ciekawe, na akademii sztuk pięknych. Z tym zresztą związana jest zabawna historia. Kiedy poszedł na egzaminy wstępne, jeden z profesorów, spojrzał na jego ręce i powiedział: – Na rzeźbę piętro wyżej!
Żona też trenuje?
– Poznaliśmy się na studiach w Giżycku właśnie na obozie karate. Później na pewnien czas wycofała się, ale niedawno wróciła do walki mieczami samurajskimi. Na szczęście domowe konflikty rozwiązujemy bez mieczy
Prowadzicie też letnie zajęcia dla dzieci i dorosłych.
– Co roku latem organizujemy kilka turnusów i każdy może w nich brać udział. Mamy też do dyspozycji ośrodek przygotowań olimpijskich w Spale, gdzie również trenujemy. Można do nas przyjechać także z dziećmi, jeśli na przykład tu w Stanach nasze dzieci trenują, a mamy możliwość posłania ich do Polski, to pewnie warto też skorzystać przy okazji z takiej możliwości.

Rozmawiał Mariusz A. Wolf
Super Express (wydanie amerykańskie), nr 2195, 7-8 maja 2011